Od początku rosyjskiej inwazji na terytorium Ukrainy, Polacy żyją obawą, że wojna może przenieść się na nasze terytorium. Strach ten zmyślnie wykorzystuje rządowa propaganda powielając tezę o rzekomych planach Kremla dot. ataku dalej na zachód, niczym bolszewia, której zdobycze terytorialne na początku XX wieku miały zakończyć się dopiero w Hiszpanii. Większość społeczeństwa uwierzyła tej narracji, godząc się jednocześnie na poniesienie ogromnych kosztów, które rząd Prawa i Sprawiedliwości generuje na „wsparcie walczącej Ukrainy”. Ma to być i tak niska cena w zamian za życie naszych sąsiadów, którzy podobno cały czas „walczą za nas”. Wszystko to powoduje, że od niespełna dwóch lat naród polski żyje w cieniu Ukrainy, której władze żądają od Rzeczypospolitej bezgranicznej służalczości i poświęcenia wobec ich wysiłku wojennego. Dlatego też niemal nikt w naszym kraju nie odważył się kwestionować napływu milionów imigrantów ze wschodu, czy gigantycznych kontyngentów polskiego sprzętu wojskowego i paliw, które każdego dnia docierały na Ukrainę.
Nieoczekiwanie jednak sytuację zmieniła trwająca w Polsce kampania wyborcza. Z przestrzeni publicznej poznikały flagi obcego państwa. Nie widać już wieców i kwest organizowanych na rzecz Ukrainy. A ostatnio rząd Prawa i Sprawiedliwości odkrył nawet naruszenie polskiego interesu narodowego w niekontrolowanym transferze ukraińskiego zboża, które niemal zalało nasz rynek, choć miało jedynie przejść tranzytem do portów, a stamtąd dalej do Afryki i na Bliski Wschód. Ziarno nazywane „technicznym” pojawiło się jednak w polskich młynach, co wzbudziło dyskusję o zagrożeniu dla zdrowia i oburzyło rodzimych rolników, z których większość nie mogła w tym samym czasie sprzedać własnego plonu. Tymczasem władze w Kijowie, zamiast szukać porozumienia z Polską, postanowiły eskalować spór, wynosząc go do arbitrażu międzynarodowego, co nie lada zaskoczyło decydentów w Warszawie.
Największy spór dopiero się jednak rodzi, bowiem w Polsce zaczyna brakować paliw, początkowo dla przemysłu, a ostatnio także w sprzedaży detalicznej. Wielu kierowców pytając, dlaczego nie może zatankować samochodu dowiaduje się, że centrale naftowe świecą pustkami. Jednocześnie Internet aż huczy od nagrań i zdjęć przedstawiających polskie cysterny wiozące paliwo na Ukrainę.
Wysiłek Polski w żaden sposób nie satysfakcjonuje jednak władz Ukrainy, które wciąż domagają się większej pomocy i zaangażowania wojennego. Z pewnością w Kijowie strzeliłyby korki od szampanów, gdyby okazało się, że sprowokowana Polska dołącza do konfliktu. Na razie jednak się na to nie zanosi. Tym bardziej, że Wojsko Polskie zostało w międzyczasie mocno rozbrojone, co poniekąd przyznał ostatnio na antenie Polsat News premier, Mateusz Morawiecki mówiąc, że „już nie przekazujemy uzbrojenia na Ukrainę, bo teraz sami musimy się zbroić”.
Nie ma zatem się co dziwić, że coraz więcej Polaków zadaje sobie pytanie – kto tu tak naprawdę jest gospodarzem? I czy aby na pewno obecnym wyzwaniem dla Polski jest Rosja Putina, a nie eksploatująca nas do cna Ukraina?