Braun: „Prowokacja powstańcza na Polakach im nie wyszła”

W roku 1877 niewiele zabrakło, by w Europie wybuchła wielka wojna, skalą zniszczenia i rozmachem przypominająca I wojną światową. W przeciwieństwie jednak do wojny z początku XX wieku, która to poróżniła naszych zaborców i ostatecznie przyniosła Polsce niepodległość, wojna roku 1877 byłaby dla Polaków katastrofą. Przede wszystkim dlatego, że umęczony powstaniem 1864 r. naród polski ponownie miałby stanąć do walki, do której kompletnie nie był przygotowany. Zależało na tym jednak Anglikom, którzy gotowi byli opłacić polską insurekcję przeciw Rosji, aby odciągnąć siły naszego zaborcy spod Konstantynopola, gdzie trwała już wojna z Turcją. Ponadto, w odróżnieniu od I wojny światowej, Prusy występujące na mapach świata już jako Niemcy nie stanęłyby przeciw Rosji. Wręcz przeciwnie. Niemieckie plany zakładały pomoc w stłumieniu powstania Polaków, w zamian za korektę granic zaboru, który po Kongresie Wiedeńskim został przesunięty na korzyść Rosji. A więc Polacy, przy okazji wielkiej wojny, mieli złożyć ogromną daninę krwi w imię interesów mocarstw. Jednocześnie był to też czas, gdy polskie elity zostały już mocno przetrzebione, a samych Polaków na dawnych ziemiach Polski było stosunkowo niewiele, nie wspominając już o skutkach rusyfikacji i germanizacji. Szansa na odrodzenie naszego państwa w tych okolicznościach była niemal zerowa, ale plan był gotowy do realizacji.

Polacy zapłacą swym życiem za śmierć Ukraińca?

Lipcową nocą 2021 r. kierowca wrocławskiego autobusu dostrzega śpiącego pasażera. Kilka przystanków przed pętlą zatrzymuje się, by go obudzić. Śpiącym okazuje się obywatel Ukrainy, Dmytro Nikiforenko. Jest pijany i agresywny. Na miejsce wezwany zostaje zespół ratownictwa medycznego oraz patrol policji. Ukrainiec awanturuje się. Wygraża funkcjonariuszom. Zapada więc decyzja o przewiezieniu go na WrOPON, tj. miejscowy oddział izby wytrzeźwień. Tam dochodzi już do dantejskich scen. Nawet siedem osób nie jest w stanie obezwładnić Nikiforenki. Jednemu z pracowników izby, ratownikowi medycznemu Konradowi Korpysiowi Ukrainiec próbuje odgryźć palec. Lekarz stwierdza, że nie ma możliwości podania środków uspokajających. Wspólnymi siłami trzech policjantów i czterech pracowników Wrocławskiego Ośrodka Pomocy Osobom Nietrzeźwym Nikiforenko zostaje przeniesiony na łóżko z pasami bezpieczeństwa. Po kilkudziesięciu minutach szamotaniny nadal ma sporo siły. Wierzga nogami i pluje w twarze funkcjonariuszy. Zapięcie pasów jest prawie niemożliwe. Wszyscy obecni w pokoju próbują przytrzymać Ukraińca. Trwa to dłuższą chwilę. Na koniec okazuje się, że Nikiforenko przestał oddychać. Natychmiastowa akcja reanimacyjna nie przynosi efektu. Lekarz z wezwanego pogotowia ratunkowego stwierdza zgon.

Ostatnia nadzieja czerwonych – Komentarz Konieczny!

Do wyborów prezydenckich w USA pozostały nieco ponad 3 miesiące, jednak kampania nabiera już tempa, a atmosfera polityczna rozgrzewa się do czerwoności. 13 lipca podczas wiecu wyborczego Donalda Trumpa w Butler w Pensylwanii, doszło do nieudanego zamachu na ubiegającego się o reelekcję, byłego prezydenta Stanów Zjednoczonych. 20-letni Thomas Matthew Crooks zdołał trafić polityka w ucho, zanim sam został śmiertelnie raniony pociskiem policyjnego snajpera. Incydent wywołał lawinę dywagacji o prawdopodobnych zleceniodawcach oraz podejrzanej nieskuteczności Secret Service, która dopuściła strzelca na dach jednego z budynków w pobliżu wiecu. A że stało się to tuż po wygranej przez Trumpa debacie z Joe Bidenem - oskarżenia zaczęły płynąć nawet w jego kierunku.

Jaką wiedzę wywiózł na Białoruś sędzia Szmydt?

Co skłoniło sędziego Szmydta do ucieczki i dlaczego wybrał akurat Białoruś? Czy rzeczywiście był w posiadaniu informacji, które mogły zaszkodzić bezpieczeństwu Polski? A może poznał plan dla Polski na najbliższe lata i dlatego zdecydował się zbiec? O tym w programie z cyklu „Dokąd Zmierzamy” Piotr Korczarowski porozmawia z samym zainteresowanym, tj. byłym sędzią Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, Tomaszem Szmydtem.

Michalkiewicz kontra Izydorczyk w debacie: 20 lat Polski w UE – jak na tym wyszliśmy?

20 lat członkostwa Polski w strukturach Unii Europejskiej to czas, który można już ocenić na plus lub minus, pod kątem słuszności decyzji o akcesji. Rządowi ekonomiści dostarczyli ostatnio analizy finansów, z których wynika, że nasz kraj otrzymał z UE 161,6 mld euro netto. Bilans ten ma jasno wskazywać, iż mimo różnych kar i opłat ponoszonych przez Polskę z tytułu członkostwa w europejskiej wspólnocie, zdecydowanie więcej otrzymaliśmy, niż wpłaciliśmy. To jednak tylko cyfry ogólnego rachunku, w którym nikt nie pokusił się o obliczenie ewentualnych korzyści i strat związanych z otwarciem rynku na towary i usługi z Europy, czy nałożeniem szeregu sankcji, blokad, ceł i ograniczeń na produkty i usługi spoza UE. Nikt też nie liczy kosztów związanych z dostosowaniem gospodarki naszego państwa do wymogów unijnych.

Masowa mogilizacja na Ukrainie

Sytuacja na froncie wojny rosyjsko-ukraińskiej już dawno przestała być opisywana przez media, jako konflikt, w którym Moskwa poniesie dotkliwą porażkę. Otwarcie mówi się o kryzysie w siłach zbrojnych Ukrainy, rosyjskich zdobyczach wojennych, a zwłaszcza o brakach uzupełnień w armii. Właśnie dlatego władze w Kijowie wprowadzają dużo bardziej rygorystyczne przepisy o poborze do wojska, m. in. obniżając wiek potencjalnego rekruta. To jednak nie najważniejsze założenie podpisanej w miniony wtorek przez prezydenta Zełeńskiego, nowej ustawy mobilizacyjnej. Przede wszystkim Ukraina chce ściągnąć zza granicy tych mężczyzn, którzy uchylają się od służby w armii.

Co jeszcze oddamy Ukrainie?

Konflikt na Ukrainie przyczynił się do realnego spadku poczucia bezpieczeństwa Polaków. O ile jednak jego militarny wymiar wydawał się zagrożeniem niemal oczywistym, to reszta idących za nim konsekwencji taka oczywista już nie była. Otwarcie granic dla milionów uchodźców przyniosło Polsce wzrost przestępczości, a także rozwój wielu chorób uważanych jeszcze do niedawna za zredukowane do bezpiecznego poziomu lub całkowicie wyeliminowane z puli. Z kolei zaangażowanie władz Polski w nieustanną pomoc wobec obywateli Ukrainy, która na terytorium RP ma przede wszystkim wymiar socjalny, doprowadziło do znacznego nadwyrężenia budżetu państwa.

Polska maszeruje ku wojnie?

Minęły właśnie dwa lata wojny na Ukrainie. Nie spełniły się przepowiednie płynące z obu stron konfliktu. Rosji nie skończyły się rakiety, nie doszło do rozpadu tego państwa, ani też Ukraińcy nie odbili Krymu i Donbasu. Jednocześnie Ukraina dalej walczy, choć ponosi olbrzymie straty, zarówno w ludziach jak i sprzęcie. Co jednak ważniejsze, traci też terytorium.

Bez planu, bez prognoz, bez sensu. Po co Polsce CPK?

Jedną ze sztandarowych inwestycji poprzedniego rządu było utworzenie Centralnego Portu Komunikacyjnego - inwestycji infrastrukturalnej, obejmującej budowę nowego międzynarodowego lotniska między Łodzią a Warszawą oraz stworzenie prowadzących tamże połączeń szybkiej kolei.

Braun: „Mówienie o pokoju jest myślozbrodnią”

Poseł Grzegorz Braun zapytany o komentarz do słów Władimira Putina, wypowiedzianych w głośnym wywiadzie Tuckera Carlsona, gdzie rosyjski przywódca oświadczył, że jego kraj nie ma żadnego interesu w tym, by zaatakować Polskę chyba, że to Polska dopuści się ataku – mówi, że wszystko zależy od tego, co Putin uzna za atak. Braun zwraca tu uwagę, że za akt wojny może zostać odebrana np. mobilizacja wojska, a za taką uznać można nawet skoncentrowane na granicy manewry. Te z kolei zaczynają się w naszym kraju już jutro i potrwają aż do końca maja! Media z kolei donoszą, że ćwiczenia NATO „Steadfast Defender 2024” będą największymi od lat.

Kulińska: „Będziemy podtrzymywać tę wojnę”

Dr Lucyna Kulińska, znana badaczka historii polskich Kresów zwraca uwagę, że zmiana władzy w naszym kraju wcale nie musi oznaczać zmiany obranego przez obóz Zjednoczonej Prawicy skrajnie pro-ukraińskiego kursu. Wręcz przeciwnie: „Nowy rząd wydaje się iść w swojej miłości do Ukrainy jeszcze dalej, niż poprzedni. (…) Czyni nam niedwuznaczne zachęty, żebyśmy już nie tylko przy pomocy pieniędzy, ale też krwią Polaków wspierali Ukrainę” – zauważa dr Kulińska i dodaje – „Ludzie, którzy doszli najwyższych stanowisk w rządzie pana Tuska niejednokrotnie nie identyfikują się z naszym państwem, co wykazali w swoich wypowiedziach i w swoich czynach. Wielu z nich, gdyby w Polsce została wprowadzona ustawa o zakazie gloryfikowania banderyzmu, gloryfikowania nacjonalizmu ukraińskiego, bezpośrednio podpadłoby pod te paragrafy”.

Jak wojna na Ukrainie wpłynęła na świat? – wykład Piotra Korczarowskiego

Zapowiadana od miesięcy ukraińska kontrofensywa zakończyła się kompletnym fiaskiem. Wzbudziło to ogrom krytyki, także wewnątrz Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Ukrainy. W efekcie cieszący się dużą popularnością i zaufaniem żołnierzy gen. Walerij Załużny może zostać wkrótce zdymisjonowany. Podważał on bowiem zasadność przeciągania walk o Bachmut, a ostatnio zasugerował, że należałoby zaplanować odwrót ukraińskiego wojska spod Awdijewki, zanim miasto zostanie kompletnie okrążone przez Rosjan. Załużny zdaje sobie bowiem sprawę, że najcenniejsze jest teraz życie jego żołnierzy, których nie ma kim zastąpić.

Polin w praktyce

Chociaż "akcja gaśnicza" posła Grzegorza Brauna przeszła już nieco do historii, to nie zamknęła ona aspektu uprzywilejowania nielicznej w naszym kraju społeczności żydowskiej. Etykieta "antysemity" pozostaje nadal - jak to określił śp. prof. Bogusław Wolniewicz - "klątwą" akceptowaną przez cały lewicowo-liberalny salon. Efektem tej nałożonej na posła Brauna klątwy stało się odebranie mu większości poselskiej pensji, usunięcie z komisji sejmowych, a także uchylenie mu immunitetu, nie tylko zresztą w sprawie zgaszenia świec chanukowych. Podobne represje spotykają już od dawna niezależnych publicystów i zwykłych Polaków, których nieprawomyślność w Internecie tropią różne prożydowskie organizacje.

Nie taka Rosja…jak ją malują?

Od lutego 2022 roku obserwujemy wojnę pomiędzy naszymi dwoma sąsiadami - Rosją i Ukrainą. Już w pierwszych dniach tego konfliktu dla rządu w Polsce było jasne po czyjej stronie musimy się opowiedzieć. Władze naszego kraju zadecydowały za nas, ale czy dla narodu polskiego była to logiczna i uzasadniona decyzja? Odpowiedź dla wielu z nas może okazać się trudna. Znajdujemy się bowiem w dość niewygodnym położeniu.

Wrocław zaskoczył i zachwycił wielkim „Marszem Polaków”

Wrocławski Marsz Polaków mimo, iż o wiele mniejszy, niż warszawski Marsz Niepodległości, w ciągu ostatnich lat zyskał niemal porównywalny rozgłos. Wszystko za sprawą urzędników ratusza ze stolicy Dolnego Śląska, którzy od dawna usiłują zdławić narodową manifestację. Nie było bowiem jeszcze takiego roku, aby Marsz Polaków przeszedł ulicami miasta bez żadnego incydentu. Najgorszym było oczywiście wysłanie jednostek policji, które brutalnie rozpędziły pochód, używając do tego celu lodowatej wody, gazu, pałek i broni gładkolufowej. To jednak akcenty znane także z marszu w stolicy Polski. Dla Wrocławia charakterystyczne jest za to blokowanie trasy przemarszu przez różnego rodzaju skrajnie lewicowych aktywistów, którzy w mieście czują się jak u siebie i mają ku temu dobry powód. Nie zdarzyło się bowiem jeszcze tak, by policja próbowała usunąć ich siłą. Przez lata uczestnicy Marszu Polaków skazani byli zatem na konfrontację, którą potem szeroko opisywały media.

Po niepodległość czy na manowce?

Marsze 11 listopada wpisały się już na dobre w obchody Narodowego Święta Niepodległości. Największą tego dnia manifestację organizują od 2010 roku w Warszawie środowiska narodowe. Marsz Niepodległości przeszedł przez te lata dużą transformację: od kilkutysięcznej manifestacji nacjonalistów, po setki tysięcy patriotów przyjeżdżających z różnych stron naszego kraju. W ostatnich latach, pod kierownictwem Roberta Bąkiewicza, dochodziło do zbliżenia Stowarzyszenia Marsz Niepodległości z Prawem i Sprawiedliwością, czego symbolem stała się obecność wielu polityków obozu władzy, a także peany na cześć Mateusza Morawieckiego, jakie na marszu wygłaszał sam Bąkiewicz.

Karty już rozdane? – Komentarz Konieczny!

Wybory parlamentarne za nami. Wyniki były dość nieoczekiwane, choć praktycznie wszyscy ogłosili zwycięstwo. Prawo i Sprawiedliwość zajęło pierwsze miejsce z wynikiem 35,38 % i uzyskało 194 mandaty. To o wiele za mało, aby utrzymać samodzielną większość. Przewagę mają natomiast kolejne trzy formacje: Koalicja Obywatelska (30,7 %, 157 posłów), Trzecia Droga (14,4 %, 65 posłów) i Nowa Lewica (8,61 %, 26 posłów). Ostatnie miejsce mandatowe zajęła Konfederacja z wynikiem 7,16 % co przełożyło się na 18 mandatów poselskich. Zaraz po wyborach rozpoczęły się deklaracje i rozmowy o utworzeniu rządu. Do dzisiaj PiS zaklina rzeczywistość i deklaruje, że Mateusz Morawiecki znajdzie w tak ukształtowanym parlamencie większość. Opozycja domaga się od Andrzeja Dudy, aby na premiera już w pierwszym konstytucyjnym kroku wyznaczył Donalda Tuska.

O głośnych skandalach przed ciszą wyborczą

Choć sondaże wskazują, że rząd tzw. „Zjednoczonej Prawicy” pozostanie na kolejną, już trzecią z rzędu kadencję, to warto pokusić się o podsumowanie minionych 8 lat, bowiem skala wydarzeń odcisnęła głębokie piętno na naszym kraju. Największym, a zarazem takim, które przejdzie do historii całego świata, było powszechne zamknięcie gospodarek, zwane z j. ang. „lockdownem”, rzekomo podyktowanym walką z nową chorobą, jaka ogarnęła w 2020 r. cały nasz glob. Opowiadając o tych wydarzeniach z perspektywy rządów Prawa i Sprawiedliwości nie sposób nie wspomnieć o aferach pokroju zamówienia na respiratory, które na polecenie ówczesnego ministra zdrowia, Łukasza Szumowskiego, dostarczyć miał podejrzany handlarz bronią, który zaginął później w dziwnych okolicznościach. Były też „wybory kopertowe” autorstwa Jacka Sasina, których organizacja kosztowała Skarb Państwa setki milionów złotych, choć nigdy nie doszły do skutku. Mimo, że w owym czasie rząd nie wprowadził żadnego z przewidzianych prawem stanów nadzwyczajnych (stan epidemii nie był faktycznym terminem polskiego prawa), co skutkowało brakiem rekompensat za straty poniesione w tym czasie przez wielu przedsiębiorców, wielu wypłacono fundusze w ramach specjalnych rządowych „tarcz”, które – jak się później okazało – spowodowały ogromną inflację, gdyż pieniądze pochodziły z tzw. „dodruku”.

„Polska w cieniu Ukrainy” – Debata: Międlar, Kulińska, Korczarowski, Pikuła

Od początku rosyjskiej inwazji na terytorium Ukrainy, Polacy żyją obawą, że wojna może przenieść się na nasze terytorium. Strach ten zmyślnie wykorzystuje rządowa propaganda powielając tezę o rzekomych planach Kremla dot. ataku dalej na zachód, niczym bolszewia, której zdobycze terytorialne na początku XX wieku miały zakończyć się dopiero w Hiszpanii. Większość społeczeństwa uwierzyła tej narracji, godząc się jednocześnie na poniesienie ogromnych kosztów, które rząd Prawa i Sprawiedliwości generuje na „wsparcie walczącej Ukrainy”. Ma to być i tak niska cena w zamian za życie naszych sąsiadów, którzy podobno cały czas „walczą za nas”. Wszystko to powoduje, że od niespełna dwóch lat naród polski żyje w cieniu Ukrainy, której władze żądają od Rzeczypospolitej bezgranicznej służalczości i poświęcenia wobec ich wysiłku wojennego. Dlatego też niemal nikt w naszym kraju nie odważył się kwestionować napływu milionów imigrantów ze wschodu, czy gigantycznych kontyngentów polskiego sprzętu wojskowego i paliw, które każdego dnia docierały na Ukrainę.

Polacy znów jak Zabłocki na mydle?

Ostatnie dni przyniosły niezwykły zwrot w relacjach Polski z Ukrainą. Rośnie bowiem napięcie wokół blokady na wjazd ukraińskiego zboża do naszego kraju. Niezależni publicyści zwracają jednak uwagę, że kryje się za tym przede wszystkim strategia decydentów PiSu, by przypodobać się obywatelom tuż przed wyborami. Niektórzy mówią wprost, że rząd Mateusza Morawieckiego przypomniał sobie o polskim interesie narodowym w kontaktach z Ukrainą na chwilę przed potencjalną utratą władzy.