Znany prawicowy publicysta, Stanisław Michalkiewicz twierdzi, że ogłupianie społeczeństwa jest elementem systemu, który wciąż nosi znamiona rewolucji sowieckiej. Choć na przestrzeni dekad zmieniły się metody działania, cele pozostały te same. Głównym celem rewolucji było stworzenie nowego rodzaju człowieka, który wyrzekłby się wolnej woli. Taka jednostka nie mogłaby funkcjonować w naszym świecie, gdzie codziennie trzeba podejmować świadome wybory. W związku z tym człowiek sowiecki mógłby jedynie przetrwać w sztucznym systemie tworzonym przez państwo totalitarne.
Jednym z obszarów znacząco wpływających na nasze umysły jest informacja tworzona przez media, które biorą czynny udział w tzw. „duraczeniu”, czyli ogłupiani ludzi na rzecz budowy nowego człowieka sowieckiego. Media te walczą z wolnością słowa, nagminnie stosują nowomowę, piętnują tzw. „język nienawiści” i dobrowolnie zrzekły się niezależności.
A czymże jest owa niezależność mediów? Ma ona miejsce np. wtedy, gdy redaktor naczelny danej redakcji nikomu nie podlega, tzn. że jest jedynym właścicielem tytułu. Jeśli tytuł danego publikatora należy do kogoś innego, to może on w każdej chwili zwolnić dowolnego członka redakcji z redaktorem naczelnym włącznie, a to z kolei wymusza posłuszeństwo pracowników wobec właściciela. Tu jednak ważne jest jeszcze kto jest owym właścicielem. Są bowiem tacy, których interesuje jedynie zysk i wówczas sytuacja jest w miarę klarowna. Bywa jednak i tak, że ktoś zakłada redakcję w celu lobbingu za jakimś środowiskiem lub ideą. Czasem też właściciel tytułu może być uzależniony od swych partnerów biznesowych, którzy mogą np. odmówić wkładu finansowego bądź reklamy, jeśli redakcja podejmie jakiś niepopularny, czy niepoprawny politycznie temat.
Idealnym wyjściem jest zatem sytuacja, kiedy to czytelnicy są jedynymi pracodawcami redakcji. Jeśli tytuł utrzymuje się wyłącznie ze sprzedaży egzemplarzy swojej pracy, bądź darowizn od widzów, to jest on w pełni niezależny.
Tytuły o dużych zasięgach, docierające do wielu odbiorców, nie uchodzą jednak uwadze rządu. Popularne media mają znaczący wpływ na wyborców w kraju, dlatego władza stara się je kontrolować. W przypadku braku pokory ze strony dziennikarzy popularnego publikatora rząd może podjąć działanie by go wykupić lub zniszczyć. Może w tym celu użyć np. spółek skarbu państwa, aby uniknąć krytyki za ingerencję w rynek. Taka sytuacja miała niedawno w miejsce w przypadku Polska Press wykupionej przez PKN Orlen.
Pewnym złagodzeniem braku niezależności mediów mogłaby być swoista transparentność struktury ich własności. Redakcje musiałyby wówczas podać do wiadomości widzów, kto jest głównym udziałowcem lub sponsorem tytułu. W tym przypadku kapitał nie tylko ma narodowość, ale jego znaczenie dla rzetelności przekazu jest wręcz kluczowe. Informacja o strukturze własności danego tytułu nie zakłócałaby swobody działalności gospodarczej. Mogłaby jednak ukierunkować widzów na ewentualny interes jakim kieruje się dana redakcja.