Jak zatruto umysły Ukraińców? – wykład Jacka Międlara

„Nie bądź obojętny”, dewiza potocznie nazywana „jedenastym przykazaniem” jest nader często wykorzystywana przeciw Polakom, którzy przestrzegają przed demonami przeszłości. Lecz właśnie dlatego, że nie można być obojętnym, należy mówić o krzywdach, które doznał naród Polski i którym nigdy nie zadośćuczyniono. Na to właśnie zwraca uwagę Jacek Międlar mówiąc o krzywdach, które przez wieki wyrządzali Polakom ukraińscy sąsiedzi.

Czasowi sojusznicy, czy odwieczni wrogowie?

Mijają właśnie dwa tygodnie od Narodowego Święta Niepodległości Polski, kiedy to przez nasz kraj przeszły liczne manifestacje patriotyczne. Jedną z nich był „Marsz Polaków” we Wrocławiu, któremu od kilku lat towarzyszy hasło „Polak w Polsce gospodarzem”. Czy jednak rzeczywiście odzwierciedla ono realny stan naszej ojczyzny? A może jest zaledwie naszym życzeniem? Od końca lutego 2022 r. obserwowaliśmy w Polsce wydarzenie bez precedensu. Mowa tu o masowym exodusie ludności ukraińskiej do naszego kraju. Nawet w szczycie kryzysu imigracyjnego, który dotknął Europę w 2015 r. Niemcy, czy Francja, nie przeżyły tak masowego napływu obywateli innych państw. Według oficjalnych statystyk Ukraińcy mieszkający w naszym kraju stanowią już około 10% ludności. W dużych miastach ta statystyka rośnie nawet do 30%!

80. rocznica Krwawej Niedzieli na Wołyniu

Dokładnie 80 lat temu ukraińscy narodowi szowiniści zaatakowali 99 miejscowości, głównie w powiedzie włodzimierskim i horochowskim na Wołyniu, mając na celu eksterminację mieszkającej tam ludności polskiej. Z premedytacją wykorzystali niedzielny poranek, kiedy większość Polaków była w kościołach, aby zastać ich kompletnie zaskoczonych i bezbronnych. Był to moment kulminacyjny akcji „czyszczenia” przyszłych ziem Ukrainy z elementów polskich. Wcześniej zdarzały się już podobne napady, ale nigdy na taką skalę. 11 lipca 1943 r. był momentem przełomowym, bowiem do czasu wydarzeń tzw. „Krwawej Niedzieli na Wołyniu” Ukraińcy starali się udawać, że o niczym nie wiedzą i nie mają złych zamiarów. Później już polskie wsie płonęły regularnie, a proces eksterminacji przybierał na sile.

Uczestnicy wołyńskiego marszu nie zostawiają suchej nitki na władzach Polski

Wszelkie kłody pod nogi rzucane przez władze RP działaczom organizacji Kresowych, a także próby wyciszania tematu zbrodni Wołyńskiej sugerują, że Polacy nie mogą czuć się w najmniejszym stopniu reprezentowani w kontaktach ze stroną ukraińską. Oto bowiem w obliczu jakże ważnej, osiemdziesiątej rocznicy tzw. "krwawej niedzieli" na Wołyniu, przedstawiciele rządu Prawa i Sprawiedliwości, w dodatku w przededniu wyborów parlamentarnych, pokusili się o uroczystość, którą można spuentować jako farsę! Jej bohater, premier Mateusz Morawiecki, dla uczczenia pamięci o pomordowanych w 1943 r. Polakach, wkopał gdzieś na ukraińskim polu drewniany krzyż, zbity z dwóch nieociosanych drągów. Stał się on szybko symbolem słabości Rzeczypospolitej, którą można było usunąć z tych ziemi równie szybko, co można pozbyć się owego, lichego krzyża. Mimo to, niektórzy i tak zauważają postęp w stosunku do lat poprzednich, gdzie np. prezydent Andrzej Duda, rzucił wieniec w niczym nieoznaczony ugór. A postponowany za to m. in. przez kapelana rodzin wołyńskich, ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, prezydent stwierdził, że nie będzie prowadził polityki "biegania z widłami".

Gdy władze lekceważą, to wkracza naród! Społeczne obchody 80. rocznicy „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu

11 lipca 1943 roku – to data wołyńskiej „krwawej niedzieli”, czyli kulminacyjnego punktu ukraińskiego ludobójstwa na Polakach. O tej dacie przez wiele lat nie można było mówić, a nawet dziś przypominanie owych wydarzeń jest co najmniej niepoprawne politycznie. Tak samo niepożądane są obecnie wszystkie uroczystości dedykowane pamięci ofiar banderowskiej zbrodni. Gdy jednak rozczarowanie działaniem władz RP w tej sprawie sięga zenitu, rola społecznych obchodów rocznic mordów na Polakach przybiera niemal państwowy charakter.

Czy „słudzy Ukrainy” znają swe miejsce?

"Jesteśmy sługami narodu ukraińskiego" - powiedział w marcu ub. roku Łukasz Jasina, rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych RP. Słowa te wywołały uzasadnioną burzę w Polsce. Minęło jednak kilkanaście miesięcy i ten sam Jasina - który ze swoich słów się nigdy nie wycofał - zasugerował w wywiadzie dla Onetu, że Wołodymyr Zełenski powinien przeprosić Polskę i Polaków za wyniszczenie ludności polskiej przez szowinistów z UPA w trakcie II wojny światowej. Stwierdzenie Jasiny spowodowało gwałtowną reakcję ambasadora Ukrainy Wasyla Zwarycza, który napisał że "jakiekolwiek próby narzucania Prezydentowi Ukrainy czy Ukrainie, co musimy w sprawie wspólnej przeszłości, są nieakceptowalne i niefortunne. Pamiętamy historię i apelujemy o szacunek i wyważenie w wypowiedziach, szczególnie w trudnych realiach ludobójczej agresji rosyjskiej". Ukraina de facto uchyla się od odpowiedzialności za swoją historię, chowając się za parawanem ofiary w trakcie obecnej wojny.