Gdy zimą 1944 r. wojska sowieckie były już blisko niemieckiego obozu koncentracyjnego „Auschwitz-Birkenau” w okupowanym Oświęcimiu, przyśpieszono eksterminację żydów, a pozostałych więźniów naziści zaczęli wywozić w głąb III Rzeszy, aby tam dalej pracowali w niemieckich fabrykach na rzecz ostatecznego zwycięstwa.
Walentyna Ignaszewska po dwóch latach pobytu w obozie koncentracyjnym była gotowa jechać dosłownie gdziekolwiek, byle tylko wyrwać się z piekła, jakie Niemcy zgotowali osadzonym pod Oświęcimiem. Chodziły również słuchy, że przed nadejściem Rosjan obóz zostanie wysadzony, a więźniowie rozstrzelani, dlatego na ochotnika zgłosiła się do transportów, które od lata 1944 r. przewoziły przymusowych robotników do obozów rozlokowanych na południu Niemiec.
Po kilku dniach transportu w otwartym, towarowym wagonie, o kromce chleba i bez ubikacji Walentyna trafiła do Drezna, gdzie nakazano jej pracę w fabryce Zeiss-Ikon. Produkowano tam elementy uzbrojenia dla Kriegsmarine, dlatego zakład był stale bombardowany. Więźniów potrzebowano jednak w produkcji, dlatego strażnicy pilnowali, by wszyscy zdążyli przed nalotem zejść do schronów. Był to również czas, kiedy już nawet Niemcy głodowali, więc łatwo sobie zobrazować jakie racje żywnościowe dostawali robotnicy przymusowi. Podawano np. zupę z igliwia i szyszek, albo wywar z pędraków. W lutym 1945 r. alianci dokonali nalotu na Drezno, który niemal zrównał miasto z ziemią. Wywołał też pożogę ognia, która zniszczyła to, co ocalało w bombardowaniu. Nasza bohaterka cudem przeżyła, a pracy już nie było. Zaczęło się odliczanie do śmierci lub wyzwolenia.
W kwietniu 1945 r. wiadome już było, że niemiecka wojna totalna została totalnie przegrana, dlatego miejscowa komendantura SS zarządziła ewakuację obozu we Flossenburgu, w którym wcześniej osadzono robotników przymusowych m.in. z fabryki Zeiss-Ikon. W „marszach śmierci”, jak później nazywano wyprowadzenie stamtąd więźniów, znalazła się również nasza bohaterka. Polegały one na przeprowadzeniu ludzi kilometrami bezdroży, bez jedzenia i wody. Do uciekinierów po prostu strzelano, z tą różnicą, że teraz strażnikami byli głównie starcy i dzieci pod komendą kilku SS-manów. Mimo ryzyka, 23-letnia wówczas Walentyna Ignaszewska oraz jej dwie, nieco starsze koleżanki, zdecydowały się zbiec. Zrobiły to rozważnie, korzystając z chwili rozgardiaszu, powoli oddaliły się w gęstwinę lasu, gdzie trudno było je dostrzec. Pościgu nie było. Pozostał natomiast śmiertelny wróg, jakim wciąż był głód. Kobiety obawiały się jednak wyjść na szlak, gdzie ktoś mógł je rozpoznać zwłaszcza, że nadal miały na sobie odzienie jeńców. Niemieccy wojskowi uprzedzali miejscową ludność przed takimi przypadkami mówiąc, że w tych ubraniach poruszają się zbrodniarze ze wschodu, którzy odbywali karę na terenie III Rzeszy i są szczególnie niebezpieczni.
Wkrótce do Polek los miał się jednak uśmiechnąć. Ponadto nasza bohaterka trafiła też na jedną z najkrwawszych SS-manek z „Auschwitz”, słynną aufseherin Dreschler, tym razem zupełnie bezbronną i zdaną na łaskę byłej więźniarki.
Jak kończy się ta niezwykła opowieść, dowiecie się w ostatnim odcinku trzyczęściowej serii zrealizowanej w ramach cyklu: „Lekcja prawdziwej historii”, do zobaczenia w YouTube na kanale eMisja.Tv